Wszystkie teksty są autorstwa autora bloga.
Co oznacza, że teksty na tym blogu nie muszą być (w pewnych kwestiach) zgodne z linią, czy oficjalnymi poglądami, naukami Kościoła Katolickiego.

Licencja tekstów na blogu: CC-BY (Creative Commons - Uznanie Autorstwa)
Jeśli jakikolwiek tekst lub fragment pojawi się na blogu, to jest oznaczony autorstwem, czy źródłem.

poniedziałek, 3 lipca 2017

Małżeństwo - obecnie to życie w grzechu.

Ostatnio jakoś absorbuje mnie temat małżeństwa, mimo iż już wcześniej się nad tym zagadnieniem zastanawiałem. Tym razem jednak temat w jakiś sposób (działanie Pana Boga?) powrócił.

I od razu zaznaczę, że poniższe słowa, które napiszę, to moje własne spojrzenie, zdanie, czy moje własne wnioski na temat obecnego wyglądu, czy funkcjonowania małżeństwa.

Zacznę od tego, iż Polska powoli, ale mógłbym rzec systematycznie zbliża się coraz bardziej do poziomu, kiedy to niecała połowa małżeństwa zawartych 3 lub 5 lat temu, będzie się rozwodzić.
Co oznacza, iż jeśli teraz bierzesz ślub, to masz około 50% szans, że za 3, 5 lat twoje małżeństwo z pięknego, cudownego, gdzie niby była miłość, stało się zniszczeniem, wyniszczeniem i... nienawiścią lub obojętnością.
Przerażające?
Też tak myślę, a to są dane statystyczne, więc nie wymyślam niczego.

Tylko przytoczę za portale niedziela.pl:
Liczba małżeństw w naszym kraju spada od 1980 roku. Zarejestrowano ich wówczas 307 tys. 373 (307.373), dziesięć lat później (czyli 1990) - 255 tys. 369 (225.369), a w 2010 – 228 tys. 337 (228.337).
W 2015 r. ogółem Polacy zawarli 189 tys. 420 (189.420) małżeństw...
(Brak danych odnoście 2016 roku, a tutaj liczba powinna być jeszcze mniejsza.)

Z tego samego artykułu:
Od 1980 r. systematycznie wzrasta w Polsce liczba rozwodów. W tymże roku było ich 39 tys. 833 (39.833), w 1990 – 42 tys. 436 (42.436), w 2000 – 42 tys. 770 (42.770), w 2010 – 61 tys. 300 (61.300), a w 2015 – już 67 tys. 296 (67.296).
Dane za rok 2016 przyniosłyby jeszcze wyższą liczbę rozwodów.
Mniej ślubów, a więcej rozwodów, chyba każdy to zauważył.

I następnie:
GUS zbadał także przyczyny rozkładu pożycia małżeńskiego, które prowadziły w 2015 r. do rozwodów. Najwięcej zanotowano orzeczonych przez sąd przypadków niezgodności charakterów (19 tys. 571)...

Takie tylko pytanie: Co to znaczy: niezgodność charakterów? Jeśli ktoś bierze ślub, to nie wie z kim, nie zna tego kogoś?
Dla mnie to jakaś patologia.
To po jaką cholerę ktoś brał ślub?

I tutaj dochodzimy do sedna moich przemyśleń, a mianowicie sens, czy raczej formuła małżeństwa.

Jednym z największych błędów jakie popełniają osoby, które zawierają małżeństwo, to to, iż nie opierają go (tego małżeństwa) na miłości prawdziwej, wzajemności, ale na wymyślonych założeniach, zauroczeniu lub miłości iluzorycznej, czyli biorącej się z chęci.
Co mam przez to na myśli?

Że dane osoby nie patrzą na małżeństwo jako związek stały, nierozerwalny, ale formułę zatrzymania kogoś przy sobie, element który ma cementować. A przecież małżeństwo nie jest od tego.

I tutaj pojawia się szatan.
Tak, szatan, zły.

Co on ma z małżeństwem wspólnego?
Obecne patrzenie na małżeństwo, jego formułę, działanie, funkcjonowanie bierze się nie z Biblii, czyli jak to było na początku, ale... z tego świata.

Niech mi ktoś pokaże kobietę, która nie ma męża, i nie zapyta po kilku zdaniach: Pracujesz gdzieś? Co robisz na co dzień?

Mógłbym nawet ukuć tutaj frazę, że obecne kobiety, nie patrzą na uczucia (tak one są ważne, ale... ich się do garnka nie włoży), ale na fakt, czy dany mężczyzna będzie wstanie zapewnić tym kobietą utrzymanie, zachcianki, potrzeby.
I zatrzymam się tutaj chwileczkę, przy okazji zadam też pytanie: Co jest najważniejsze w małżeństwie: to byt, czy Bóg? Jeśli Bóg, to dlaczego jest tutaj mowa o pieniądzach? A jeśli byt, to oznacza, że idzie się przez życie... bez Boga. A to oznacza, że oddaje się hołd, kłania się ktoś, całuje ktoś... szatana.
No, taka jest prawda, bo przecież sam Jezus o tym wspomina: Nie można służyć dwóch panom: mamona, Bóg. W wersji oryginalnej są trochę inne słowa, bo mowa jest o... niewolnictwie. A więc Jezus mówi: nie możesz być niewolnikiem mamony i Boga, ale tylko jednego.
Brzmi posępnie? Mam taką nadzieję, ponieważ Jezus mówi jasno: jesteś niewolnikiem Boga, idziesz za Bogiem, kierujesz się miłością, bez względu na wszystko, twój status materialny itd., albo... jesteś niewolnikiem szatana (mamony - pieniędzy), a tym samym nie ma mowy w takim wypadku o jakiejkolwiek miłości, czy to w człowieku, czy w małżeństwie. Nie, bo nie. A jeśli myślisz, czy uważasz inaczej, to... jesteś równy Bogu wiedzą, aby twierdzić, że SAM Jezus się mylił? Sam Chrystus się na to nie odważył, a ty jako zwykły człowiek występujesz przeciwko Bogu, TEMU Bogu, który stworzył wszystko wokoło?
Jeśli tak, twoja sprawa, ja się na to bym nie odważył.

Idąc powyższym tokiem rozumowania, można też zauważyć, że praktycznie niewielka ilość osób żyje, w Bogu, czy z Bogiem.
Co to znaczy?
A to, że wiele osób przypomina sobie o Bogu, dopiero wieczorem lub kiedy wstaje, i to tylko kiedy im się zachce, lub jakiś impuls, czy przypomnienie pojawi się w zakresie widzenia. Inaczej... przykro mi Borze, Jezus, Duchu Święty, ale jestem zbyt zmęczony lub wstaję do pracy, aby myśleć o tobie, a jeszcze dzieci i żona i... praca, więc wiesz... jak sobie przypomnę jutro, albo za miesiąc to... się ciesz. A po za tym, byłem na mszy, byłem, więc o co Ci chodzi?
Jak myślisz, ile osób w ten sposób traktuje Boga?

I tutaj pojawia się pewien zgrzyt, oczywiście moim zdaniem.
Ponieważ Pan Bóg jasno przekazuje Mojżeszowi pewne słowa co do prawa i jakie Ono powinno być ważne, a tym samym jak ważny powinien być Bóg, bo On się w jakiejś części w tym prawie zawiera.

I aby to było jasne, piszę tutaj w odniesieniu do osób wierzących, a nie ateistów.
Osoba, która w ciągu dnia, a nawet więcej, każdy dzień nie uznaje jako: oddawanie czci Bogu, modlitwę, czy wręcz nawet komunie świętą z Bogiem... Czyli można rzecz, że jeśli czy jesz, czy pijesz, czy cokolwiek czynisz, nie czynisz tego na chwałę Boga, to czy może nazywać się osobą wierzącą w Boga, wyznającą Jezusa?
Wystarczy logicznie pomyśleć, że chyba nie do końca.

Powyższe zagadnienie jest bardzo ważne, ponieważ pokazuje, jak każdy z nas patrzy na Boga, a tym samym na miłość.
Bo nie może ktoś, kto nie myśli o Bogu w ciągu dnia, przy każdej okazji itd. mówić: że potrafi kochać prawdziwie, że wie co to miłość.
Dlaczego?
Bo to Bóg jest miłością. A jeśli tak, to jak ktoś kto nie idzie z Bogiem, może mówić, że ma w sobie miłość?

W czym objawia się miłość takiej osoby?
I tutaj właśnie jest problem z obecnym światem. Ponieważ problemem nie jest małżeństwo, ale brak miłości w ludziach, ponieważ... wydaje im się że to miłość. A tak naprawdę, to pustka, czyli grzech, lub szatan.
Dlaczego grzech?
Bo jeśli ktoś ślubuje przed całym kościołem, ale to całym kościołem katolickim lub innym (a tak rozumuje ślub kościelny, w przypadku ślubu cywilnego - przed całym społeczeństwem) pewne założenia drugiej osobie. Czyli biorę na świadka cały kościół, ale to cały, że zobowiązuje się, obiecuje, przyrzekam wypełniać to co mówię, wobec tej drugiej osoby, i tak mi dopomóż Bóg, i wszyscy święci, no to mam świadomość tych słów.
Tak, czy nie?
Jeśli tak, to musi być w tym Bóg.
Tylko jest jeden problem, w większości... Go nie ma.
Bo jak wykazałem kilka akapitów wcześniej: miłość tak, ale... jej się nie ugotuje. A więc... gdzie w tym jest Bóg?

Bo patrząc na to z tej perspektywy, to dana osoba po prostu już na starcie, jeszcze przed ślubem, dopuszcza się grzechu, i to grzechu moim zdaniem karygodnego, ponieważ OKŁAMUJE drugą osobę co do swoich uczuć i to przed całym kościołem. Co oznacza, że powiedzenie: kocham cię, jest wierutnym kłamstwem. Co więcej, dana osoba nie okłamuje kogoś, ale też i siebie.
Dla mnie to jest jednoznaczne, a co za tym idzie, równoznaczne z grzechem, a jeśli tak... to i z szatanem, a nie Panem Bogiem. I tak zaczyna się małżeństwo, od... grzechu.

Jezus nie bez powodu mówił pewne rzeczy, oraz nie ukazywał obłudy człowieka. Bo nie ważny jest czas, czy miejsce. Najważniejsze jest to, czy ktoś żyje z Panem Bogiem, a nie to, kiedy dana osoba sobie o Nim wspomni lub kiedy i w jakich czasach żyje. Czy na tym można budować związek, małżeństwo, sakrament? Jaką ma ten sakrament wartość? Papierka? Tyle znaczy małżeństwo?

I dziwić się ilości rozwodów, czy małżeństw z problemami.
Szkoda, że nikt nie zauważa najważniejszej sprawy: brak Bogu w życiu takich ludzi, skupienie się na bożkach (pieniądze, praca, zarabianie) i własnych potrzebach, jak i też podstawowa sprawa... brak miłości w sobie, oddalenie, zdrada, nienawiść, lub/i obojętność.

A najbardziej w tym wszystkim cierpią kobiety, mimo iż same sobie zgotowały w jakimś sensie ten los, bo same czerpią garściami z tego świata, którym jak mówi Apokalipsa, czy do czego nawiązuje św. Paweł w listach: tym światem rządzi szatan, nie bierzcie przykładu z tego świata.

I jak w tym kontekście można mówić o normalności małżeństwa, czy nierozerwalności małżeństwa?
Gdzie w tym jest świętość?
Jak można mówić o okazywaniu miłości, kiedy nie wie się co to znaczy miłość, w czym się zawiera miłość itd.
Jak można mówić o małżeństwie, takim udanym, jeśli brak podstawowej wiedzy danym osobom na temat: jak działa mężczyzna i jak działa kobieta (chodzi o oboje - mężczyzna, który nie wie dlaczego tak, a nie inaczej funkcjonuje, nie powinien nazywać się mężczyzną, tak samo i kobieta).

Niech każdy zastanowi się, co z tym światem zrobiono w temacie małżeństwa, bo moim zdaniem, to co było na początku (jak sam Jezus odniósł się do początku w przypadku pytania o kwit rozwodowy), to już nie jest sakrament, czy świętość, ale po prostu... formalność, bez Boga, bo nie ma w tym miłości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz