Jestem już osobą, która w żaden sposób nie jest związana z systemem edukacji, bezpośrednio, ani pośrednio (czyt. nie chodzę, ani nie uczę).
Ale, gdyby ktoś zapytał mnie: Co pamiętasz z katechezy, albo lekcji religii?
Odpowiedział bym: Prawie nic.
Prawie, bo pamiętam dwie sytuacje.
Pierwsza (sytuacja) to z JEDNEJ katechezy przygotowujących klasę do Komunii Świętej, oraz JEDNĄ z lekcji religii w podstawówce (Szkole Podstawowej, która za moich czasów miała 8 klas).
Jakie to sytuacje?
Pierwsza, to sytuacja kiedy ksiądz zadał nam na początku katechez w salkach przy kościele nauczyć się modlitw. I pewnego dnia zaczął odpytywać i... prawie większość nie potrafiła powiedzieć większości modlitw. Oraz ksiądz zadał nam pytanie: Czym jest Komunia Święta, oraz po co ją przyjmiemy? Okazało się, że nawet kujonki i ulubienice księdza nie potrafiły odpowiedzieć na to pytanie. Jedynie kto odpowiedział, to jeden chłopak, który był uważany w klasie za rozrabiakę i chuligana.
Druga sytuacja, to dzień w którym katechetka powiedziała, że nie będziemy przerabiać zadanego tematu, ale opowie nam o Bogu poprzez Dzienniczek siostry Faustyny. Zrobiła to, bo za kilka dni miała jechać na pielgrzymkę i nie miała czasu przygotować lekcję. I... nie było osoby w klasie, która by nie słuchała by po kilku zdaniach tego, co było w tym Dzienniczku zapisanego.
Ktoś powie, że grzeszę pisząc takie rzeczy jakie napisałem powyżej (że prawie nic nie pamiętam z nauczania religii w szkole). Może tak, a może nie. Prawda jest taka, że mało która osoba w wieku 28-35 lat pamięta coś z lekcji religii, jeśli je miała w szkole.
Jedynie kiedy pamięta się cokolwiek z tych lekcji, czy katechez, kiedy miało się fajnego i dobrego księdza, z powołania, albo katechetka porzucała ustanowiony plan lekcyjny i szła całkiem innym torem, mówiąc o rzeczach ciekawych, a nie schematycznych i nudnych.
Moim zdaniem religia w szkołach jest... pomyłką.
Argumentem pierwszym niech będzie fakt, że uczniowie traktują religię jak obowiązek, zmuszanie, oraz przedmiot. A jak wiadomo, jeśli przedmiot nie jest potrzebny na studiach, czy w dalszej nauce (a taka jest religia), to zapomina się lub nie słucha się. Taka jest prawda. Jeśli coś uczniowi jest nie potrzebne, to wszystko co słyszy na lekcji, czy lekcji religii na zasadzie: jedynym uchem wchodzi, drugim wychodzi, i nic nie zostaje w głowie.
Argumentem drugiem będzie fakt, że Bóg to nie przedmiot, rzecz, coś namacalnego, lub element który można ogarnąć umysłem. Przecież nawet taka Biblia to tekst, przypowieści, księgi, które można interpretować na sposób duchowy i to w różny sposób (co człowiek to inne odebranie danego tekstu wobec siebie). Jeśli ktoś twierdzi, że przypowieść mówioną przez Jezusa można interpretować na sztywno, to albo nie wierzy, albo jest totalnym idiotą.
Podsumowując. Uważam, że religia w szkole jako przedmiot to głupota. Naprawdę. Kościół traci zmuszając młodych ludzi do Boga. Traci też z tego powodu, że stawia Boga jako coś przedmiotowego, a tak nie powinno być. I to jest prawda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz