Wszystkie teksty są autorstwa autora bloga.
Co oznacza, że teksty na tym blogu nie muszą być (w pewnych kwestiach) zgodne z linią, czy oficjalnymi poglądami, naukami Kościoła Katolickiego.

Licencja tekstów na blogu: CC-BY (Creative Commons - Uznanie Autorstwa)
Jeśli jakikolwiek tekst lub fragment pojawi się na blogu, to jest oznaczony autorstwem, czy źródłem.

środa, 21 września 2016

Zgrzeszyłem... o Grzechu.

Chcę aby to było jasne, że nie chodzi mi o kwestionowanie obecnych norm, form, czy zasad przyjętych w kościele katolickim. Próbuję po prostu zrozumieć pewien aspekt wiary...

Innymi słowy: próbuję zrozumieć...

Grzech.

Czy jest grzech (bez rozgraniczania go na rodzaje)?
Kościół katolicki: Świadomym (lub nie) złamaniem Prawa Bożego.
Ale jeśli tak, to...

...czym jest Prawdo Boga?
Kościół katolicki: To przykazania (oraz słowa samego Jezusa), oraz przykazania i prawo Kościoła Rzymskokatolickiego.

Czy osoba grzesząca tak naprawdę dopuszcza się grzechu?
Kościół: Tak, i nie. Tak, bo grzech to grzech, nie, bo kościół katolicki rozgranicza grzech na lekki i ciężki (śmiertelny). Dochodzi tutaj też kwestia świadomości, wagi sytuacji, czy innych okoliczności.

I tutaj mam problem, (jak i chyba też inne osoby wierzące): kiedy grzech to grzech ciężki, a kiedy grzech lekki?
Warto to wiedzieć, bo kościół katolicki zaleca wręcz spowiedź nawet z grzechów lekkich, mimo iż wchodząc do kościoła i maczając palce w wodzie święconej przy wejściu i wykonując znak krzyża zmazuje się (z siebie) grzechy lekkie (przytaczam wypowiedź proboszcz mojej parafii).

I niby to zrozumiałe, ale z drugiej strony nie ma żadnego konkretu.
Kościół opiera się na 10 Przykazań Bożych, ale z drugiej strony jakby je sam łamie, lub nie zauważa ich łamania przez siebie. Są Ewangelie, ale kościół wybiórczo i fragmentarycznie podchodzi do tego np. w czytaniach podczas mszy. Kościół ma listy apostołów, ale tutaj też pewne fragmenty są przytaczane, a inne już nie. Nie wspomnę o zmianach w przekładzie pewnych słów,  czy znaczeń pewnych znaczeń, aby pasowały do pewnej rzeczywistości, mimo iż w oryginalne napisane zostało co innego.

Ale wróćmy do grzechu...
Co to znaczy nieświadome (popełnienie grzechu) i czym się różni od świadomego (popełnienia grzechu)?
Poniższe fragmenty pochodzą z Wikipedii:
Nieświadomość według psychoanalizy skupia wyobrażenia, które są nieakceptowane przez świadomość i między innymi z tego względu nie mogą zostać uświadomione. Zachowują jednak duży ładunek energetyczny, dzięki czemu stale próbują przedostać się do świadomości. Efektem tych dążeń mają być takie akty psychiczne jak marzenia senne, objawy nerwicowe (np. lęki, natręctwa, objawy konwersyjne), przejęzyczenia i czynności pomyłkowe.
Świadomość – podstawowy i fundamentalny stan psychiczny, w którym jednostka zdaje sobie sprawę ze zjawisk wewnętrznych, takich jak własne procesy myślowe, oraz zjawisk zachodzących w środowisku zewnętrznym i jest w stanie reagować na nie (somatycznie lub autonomicznie).
Przez pojęcie "świadomość" można rozumieć wiele stanów - od zdawania sobie sprawy z istnienia otoczenia, istnienia samego siebie, poprzez świadomość istnienia swojego życia psychicznego aż po świadomość świadomą samej siebie.
Świadomość otoczenia (czyli czujność) może być pewnego rodzaju odwzorowaniem cech środowiska w umyśle. Jednym z przejawów tak rozumianej świadomości jest reprezentacja obiektów postrzeganych wzrokowo.
Świadomość samego siebie to rodzaj reprezentacji swojego organizmu na tle reprezentacji środowiska.
I tu zauważam problem.
Kościół katolicki Grzech ciężki tłumaczy jako ŚWIADOME działanie i z własnej woli, w WAŻNEJ sprawie, łamiące przykazań Boga lub kościelne. Grzech lekki to... przekroczenie przykazań Boga lub kościelnych w MNIEJ WAŻNEJ sprawie (ale świadomie), lub z powodu nie pełnej świadomości (NIEŚWIADOMOŚĆ) naszych czynów albo robiliśmy coś ale nie z własnej woli (zostaliśmy do tego zmuszeni).

W takim razie, kto decyduje o tym, czy dana sprawa jest ważna, albo mniej ważna, ktoś był świadomy, czy nieświadomy?

I zastanawiam się, czy ktokolwiek kto przyjmuje komunię świętą jest bez grzechu?
Bo jeśli tak stawiamy sprawę (świadomy - nieświadomy, ważna sprawa - mało ważna sprawa), to praktycznie każdy jest grzeszny, nawet po spowiedzi. Bo aby być bez grzechu, choćby lekkiego, to trzeba by było wyłączyć myślenie, mózg, uczucia, czy pamięć, a więc najlepszym sposobem było by umrzeć (nie zabić się, bo to już grzech).
A przecież tak to nie działa. Pan Bóg jest logiczny, to człowiek nie potrafi znaleźć w czymś logiki. Bo czym się różni osoba mające grzechy lekkie (jeśli takie coś istnieje) od tego który ma grzech ciężki? Przecież grzesznik to grzesznik, dla Pana Boga każdy człowiek jest równy, nie ważne jakie stanowisko pełni, ile ma majątku, czy gdzie pracuje... Więc o to tu chodzi?

Gdyby przeanalizować 10 przykazań, to okazałoby się, że wiele osób popełnia grzech ciężki, niby nieświadomie (a bardziej z niewiedzy, niż nieświadomości), i przyjmuje komunię świętą, czyli narzuca na siebie kolejny grzech, czyli świętokradztwo. Jak w takim razie z takiego punktu widzenia to rozeznać?

Ale czy nieświadomość można tłumaczyć... brakami w wiedzą, lub brakiem samej wiedzy, albo brakiem podstawowych informacji o swojej wierze, którą się kultywuje, wyznaje?

Przedstawię tutaj kilka przykładów, w jakich można lub znalazł się nie jeden czytający:

Dojrzewający chłopak/dziewczyna zaczyna odczuwać rosnące i pojawiające się w różnych momentach podniecenie. Dana osoba otrzymała stosowne nauczanie kościoła i wie, że grzech nieczystości to grzech ciężki (wobec ciała). Ale dana dojrzewająca osoba nie potrafi nad tym zapanować. Jest to silniejsze do niej (zniewolenie?) ...i dochodzi do tego, że popełnia grzech przeciwko swojemu ciału. Czuje się z tym źle, żałuje. Czy idzie do spowiedzi przed mszą, czy w danym wyznaczonym czasie kiedy odbywa się spowiedź, a może czeka na pierwszy czwartek, piątek, sobotę miesiąca? Spowiada się. Ale to podniecenie mija jedynie na chwilę. Walka trwa jedynie moment, i takowa osoba popełnia ponownie grzech ciężki przeciwko ciału. W jednej chwili okazuje się, że ilość popełnionego grzechu ciężkiego nie jest jedynie pojedynczym incydentem, ale długotrwałym tkwieniem w grzechu, który napędza kolejne akty grzechu.
I teraz jest pytanie: czy można uznać, że taka osoba jest zniewolona, nieświadoma tego co robi?
Znajdą się osoby, które powiedzą, że: tak. Znajdą się i tacy, którzy powiedzą: nie.
Ja jestem w tej drugiej grupie.
I ja rozumiem to tak: dojrzewanie (ale też już dorosłe życie i takie, a nie inne otoczenie) nie tłumaczy żadnego grzechu. To tylko znak, że nauczanie kościoła (katecheza), oraz wychowanie (rodzice, czy własne wychowywanie w wierze jako osoba dorosła) było złe, niewłaściwe i nie przygotowały tej osoby do poradzenia sobie z takim czy innym aspektem życia. I można tłumaczyć to zniewoleniem, nieświadomością, ale moim zdaniem, jest tu pełnia świadomość danego czynu, chyba że dana osoba jest opętana i ma zaniki pamięci w danych miejscach kiedy grzeszy cieleśnie. Ale jeśli grzech wobec ciała ma na celu rozładowanie podniecenia czy radzenia sobie z cielesnością, to jest to świadome działanie, które ma na celu pewne doznanie cielesne. A winę za grzech tej osoby ponosi ona sama, rodzice, i po części sam kościół. Fakt grzechu nie jest rozgrzeszający, bo ktoś żałuje, ale po chwili dopuszcza się tego samego grzechu ponownie. Taka osoba ma problem to prawda, ale nie z nieświadomością, czy popadaniem w uzależnienie, ale brakiem wsparcia (jakiekolwiek) aby zerwać z grzechem. I taka uwaga na koniec: mógłbym zrozumieć, to ktoś to robi nieświadomie, gdyby walczył z tym (wszystkimi dostępnymi sposobami, nawet pomocą z zewnątrz), a akty grzechu zdarzały się bez wiedzy danej osoby czyli praktycznie wszędzie tam, gdzie dziewczyna/chłopak poczują przypływ podniecenia nie do opanowania np. podczas rozmowy z rodzicami, na ulicy, podczas lekcji (szkoła), w rozmowie z kolegami w drodze do domu itd. itp. W innym przypadku, czy można mówić o zniewoleniu, czy nieświadomości, jeśli ktoś po prostu chce być zniewolony?

Drugi przykład...
Kobieta/Mężczyzna w średnim wieku. Kilka lat po ślubie. Dzieci. Praca. Jednak, po urodzeniu się drugiego dziecka, to żona/mąż (druga strona w małżeństwie) przejęła/przejął większość obowiązków wychowawczych nad dzieckiem. Kobieta/Mężczyzna posiadając trochę więcej czasu zaczyna szukać odskoczni od życia codziennego. Pojawia się czat internetowy i rozmowy z obcymi osobami. Mija kilka miesięcy, i z czatów i rozmów, przechodzi to w rozmowy wizualne z mikrofonem i słuchawkami. Pojawiają się bliższe i dalsze znajomości, delikatny flirt, podteksty seksualne. Kobieta/Mężczyzna zacieśniają znajomość z jedną z osób, bo kontakt nadal odbywa się przy pomocy internetu. Ale mijają kolejne miesiące i pojawia się sposobność do spotkania. Dochodzi do spotkania, podczas którego dochodzi o stosunku płciowego.
Pytanie: Czy grzechem był ten stosunek płciowy, czy może już sama znajomość i zaangażowanie w nią, a może już samo skupienie się na sobie i swoich potrzebach, a nie rodzinie (moment po urodzeniu drogiego dziecka) to grzech?
I oczywiście, pojawi się głos, że rozmowa z kimś obcym przez internet to nic złego. Niby tak, ale trzeba sobie odpowiedzieć: Po co ja rozmawiam z tą osobą? Dlaczego ja z nią rozmawiam? Co zamierzam osiągnąć przez tą rozmowę, tracąc czas w tej rozmowie, który mogłabym/mógłbym wykorzystać ten czas na coś innego? Czy życie obok żony/męża, a nie z mężem/żoną to coś normalnego, naturalnego?
Oczywiście, ktoś stwierdzi: takie życie, to żaden grzech, przecież to nic złego?
Ale czy naprawdę tak jest? Nikt na tym nie cierpi, nikt nie traci, ty nic nie zyskujesz, naprawdę nic nie zyskujesz?
I oczywiście jest to złożona sytuacja, ale przykład ma na celu pokazanie, że stosunek płciowy (zdrada) jest następstwem innych grzechów, które niejednokrotnie zostały by uznane za lekkie.
Oczywiście dochodzi tutaj do złamania przysięgi małżeńskiej, czy zaprzeczenia sakramentu ślubu, ale tak z ludzkiego punktu widzenia... No właśnie, gdzie tak naprawdę jest grzech i co tym grzechem jest/było naprawdę?

Jeśli grzech ciężki oddala mnie od Pana Boga, a grzech lekki jedynie Go zasmuca, to kto decyduje o tym: Co mnie oddala od Pana Boga, a co jest jedynie Jego zasmuceniem, jeśli nie jest to sam Pan Bóg?

Przecież drobne okłamanie żony, można sprawić że stracę motywację do modlitwy, później do mszy, a na końcu stwierdzę, że jest mi tak dobrze bez Boga, więc zostawię żonę i odejdę do innej kobiety. Z drugiej strony, gwałt, czy morderstwo otworzą mi oczy, że jak odsiedzę karę w więzieniu, ale po wyjście z niego, modlitwa to będzie za mało, i zacznę mówić o Jezusie, o Bogu, udzielać się charytatywnie.
Jak wtedy patrzeć na grzech?

A co zrobić z rozgraniczeniem świadomości i nieświadomości, czy ważności sprawy, w przypadku myśli?
Ponieważ według Jezusa, myśli podlegają tej samej kategorii co czyny - chyba że to rozumuje.
Mar 7:14-23 (Biblia Tysiąclecia) Potem przywołał znowu tłum do siebie i rzekł do niego: Słuchajcie Mnie, wszyscy, i zrozumcie! Nic nie wchodzi z zewnątrz w człowieka, co mogłoby uczynić go nieczystym; lecz to, co wychodzi z człowieka, to czyni człowieka nieczystym. Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha! Gdy się oddalił od tłumu i wszedł do domu, uczniowie pytali Go o tę przypowieść. Odpowiedział im: I wy tak niepojętni jesteście? Nie rozumiecie, że nic z tego, co z zewnątrz wchodzi w człowieka, nie może uczynić go nieczystym; bo nie wchodzi do jego serca, lecz do żołądka, i zostaje wydalone na zewnątrz. Tak uznał wszystkie potrawy za czyste. I mówił dalej: Co wychodzi z człowieka, to czyni go nieczystym. Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, przewrotność, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota. Całe to zło z wnętrza pochodzi i czyni człowieka nieczystym."
Oraz:
Mat 5:27-28 (Biblia Tysiąclecia) "Słyszeliście, że powiedziano: Nie cudzołóż! A Ja wam powiadam: Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa."
PAMIĘTAJ: W Biblii, czyli całym Piśmie Świętym: serce to umysł, mózg. W innym przypadku źle to zinterpretujesz lub zrozumiesz.

I tutaj nie jedna osoba będzie mieć problem... Bo co zrobić z tymi myślami?

Warto też zadać sobie pytanie: kiedy sytuacja jest ważna, a kiedy mniej ważna?
Czy jazda z ponad przeciętną prędkością, bo żona rodzi w aucie, to rozgrzeszenie, iż przejeżdżając na czerwonym świetle, doprowadza ktoś do wypadku, w którym ginie człowiek? Przecież jakby nie ten przejazd, dana osoba by żyła, czy to nie obciąża winą męża, który prawdopodobnie do końca życia nigdy nie będzie poczuwał się do winy? Co było ważniejsze, zachowanie bezpieczeństwa, czy może rodząca żona?

Czy życie w lesie, przy polu warzyw, które sukcesywnie objadam, jest powodem do tego, aby być bez grzechu kradzieży, ponieważ robię to, bo jestem głodny? A co z tą osobą, która zasadziła to, aby sama nie być głodna i mieć co jeść, czy to mnie usprawiedliwia?

I jeśli ktoś dotarł do tego momentu, i nie ma małego mętliku w głowie, to już jakiś sukces, ale lecimy dalej...

Gdyby spojrzeć na 10 przykazań Boga, do w pewnym momencie zauważymy, iż praktycznie wszystkie przykazania nie są nakazami, przykazami, czymś narzuconym, ale instrukcją. Instrukcją, według której dane osoby (naród wybrany) ma żyć. Co więcej, każdy mężczyzna ma dzielić się i od małego uczyć tych praw, tej instrukcji swoje dzieci.
Kolejna sprawa to fakt, iż wszystkie przykazania odnoszą się do... konsekwencji.
Czy ktoś to zauważył?
Izraelici odlali sobie cielca jako wizerunek boga. Dlaczego? Po co?
Bo ich umysł, ich wnętrze było zdeprawowane. Ale zdeprawowanie musiało następować stopniowo, to nie stało się nagle, od tak.
Nikt też nie zauważa i jeszcze ani razu tego nie usłyszałem w kościele, iż 10 przykazań dotyczyły i obejmowało JEDYNIE i WYŁĄCZNIE Izraelitów. Czyli, przepisy dane Izraelitom dotyczyły jedynie ich, i wyłącznie ich... wobec siebie, a nie innych narodów. To dlatego Dawid toczy krwawe boje z innymi narodami, bez konsekwencji dla swojej duszy. Ale kiedy wprowadza w życie plan zabicia innego Izraelity, zostaje "ukarany", ale tylko z tego powodu.
To samo tyczy się Mojżesza, który zabił człowieka, to mimo wszystko jest chyba jedynym w Starym Testamencie, który ma taki "bliski" kontakt z Bogiem.

Ale 10 przykazań to nie jest fajne zestawienie jako przygotowanie do spowiedzi. Ponieważ to są konsekwencje innych grzechów uznawanych przez kościół za lekkie - takie mam na ten temat zdanie. To właśnie grzechy, niby lekki, według mnie, degradują, osmalają duszę człowieka. I jeśli człowiek nie uznaje oczyszczenia się z nich przed Bogiem, z pełną tego świadomością iż je popełnił (świadomy i szczery żal za grzechy przed Bogiem), to choćby nie wiem ile by się spowiadał z grzechów ciężkich, grzechy lekkie nadal będą na nim ciążyć. Nie dlatego, że z nich się nie wyspowiadał, albo że to grzechy lekkie, ale dlatego, że dana osoba nie uznaje tych grzechów nawet za grzech, że nie uznaje czegoś za coś złego popełnionego w myślach, czy wobec kogokolwiek.

I tutaj docieram do sedna, jakie chciałem przedstawić.
Grzech to grzech. Ciężki, lekki - w moim mniemaniu nie ma czegoś takiego. Albo coś jest grzechem, albo nie jest. To trochę tak, jakby mówić: są osoby lekko wierzące i ciężko wierzące. Podobnie jest z przyjmowaniem, czy przestrzeganiem przykazań: przestrzegam ich w wersji lekkiej, a ktoś inny w wersji ciężkiej? Ale to nic, bo do tego dochodzi świadomość danego grzechu, kwestia ważności sytuacji, czy motywacji... kto to ustala, kto o tym decyduje, ksiądz, my sami, a może ofiara?

Warto to wiedzieć, iż kościół katolicki w przypadku grzechu lekkiego i ciężkiego opiera się na jednym zdaniu św. Jana:
πασα αδικια αμαρτια εστιν και εστιν αμαρτια ου προς θανατον
...które jest tłumaczone tak:
Każde bezprawie jest grzechem, są jednak grzechy, które nie sprowadzają śmierci.
(Biblia Tysiąclecia - 1 J 5,17)
Tłumaczenie własne z oryginału większego fragmentu:
I to mamy pewność, że mamy/posiadamy wobec Niego, że gdyby coś pytać/prosić w Nim wola Jego usłyszy nas. I gdy wiem, że słyszy nas, kiedy gdy pytamy/prosimy wiemy, że mamy [tę/tą] prośbę którą prosimy wobec Niego. Gdy kiedykolwiek zobaczysz brata swojego grzeszącego grzechem nie wobec śmierci, proś (błagaj?) i ofiarowane/oddane mu życie [wobec] grzechu nie wobec śmierci. Jest grzech nie wobec śmierci o [około] którego mówione/wyznane że błagane/proszone. Każda nieprawość/krzywda grzechem jest, i jest grzech nie wobec śmierci. Wiemy, że każdy zrodzony z Boga/w Bogu nie grzeszy, ale spłodzeni z Boga/w Bogu chroni ich i zły nie dotknie ich. Wiemy, że w Boga/w Bogu jesteśmy i świat cały w złu się znajduje.

Tak wiem, że to tłumaczenie dosłowne, i koślawe, oraz niegramatyczne jest, ale moim zdaniem nie ma tu mowy o grzechach lekkich, czy ciężkich, ale Jan stara się wytłumaczyć istotę grzechu.
Powyższy fragment można też interpretować jako wezwanie o modlitwę wobec grzeszników w czyśćcu, którzy popełnili grzech, bo każdy grzech jest grzechem. Ponieważ po śmierci Jezusa (ofiara za grzechy) każdy z nas został oczyszczony, i zbawiony, jeśli idzie za Jezusem.
Można to też interpretować jako formę rozgrzeszenia, którą ktoś inny wyprasza modlitwą, prośbą.

Ale w tym samym liście, na samym prawie początku Jan pisze:
Małe dzieci moje, te rzeczy piszę do was abyście nie grzeszyli, a gdyby ktokolwiek zgrzeszył Adwokata/Pocieszyciela mamy wobec Ojca, Jezusa Chrystusa Sprawiedliwego.

I oczywiście śmierć to śmierć nie tylko cielesna, ale duchowa. Podobnie z życiem, które oznacza i cielesne i duchowe.

Ale czy Jan rozgranicza grzech na lekki, czy ciężki?
Stwierdzam, że nie.

I mam wrażenie, choć przetłumaczyłem jedynie skrawek tekstu, ale Jan próbuje, czy stara się wytłumaczyć sens grzechu i jego wagę na podstawie słów Jezusa po ostatniej wieczerzy. Patrząc na to z tej perspektywy, forma przyjęta przez kościół katolicki jawi się jako rozmywanie grzechu, że jest to próba rozgrzeszenia, nim jeszcze cokolwiek się zrobi. Co więcej, pokazuje jak jedno zdanie tworzy ideologie, czy wprowadza rozgrzeszenie (zmycie krwi z dłoni), tłumaczone wyższością pewnych elementów. Powód takiego stanu daje oczywistą odpowiedź, dlaczego kościół wprowadził w definicji grzechu: ważność, intencje, czy świadomość. W ten sposób można uznać, iż zabicie innowiercy nie skutkuje grzechem przeciwko przykazaniu: nie zabijaj, ponieważ okoliczność jest ważniejsza niż sam fakt grzechu, czyli na przykład odbicie Jerozolimy z "rąk" muzułmanów, gdzie poległo ich kilkadziesiąt, to nie grzech, ale wyższa konieczność walki o wiarę. Dotyczy to także innych aktów uśmiercania, np. heretyków, osoby nie przyjmujące wiary w Jezusa, czy inne odstępstwa. W taki sposób można wytłumaczyć praktycznie każdy grzech, od molestowania, po gwałt, czy uśmiercenie kogoś, bo to osoba nie wierząca, kultywująca inne wyznanie, czy inny powód swojego poczynania np. inna orientacja seksualna.
Oczywiście, rozumienie tego stanu w średniowieczu, a obecnie jest inne, to oczywistość, ale czy na pewno?

Przecież kościół nadal inaczej odnosi się do grzechów u wiernych, a inaczej do grzechów u siebie, w swoim gronie. Bo czy ksiądz, który jest alkoholikiem daje dobry przykład wiernym, jeśli nie potrafi zaprzeć się samego siebie, w imię wiary w Jezusa Chrystusa?

I tutaj docieramy (jeśli jeszcze ktoś dotarł do tego momentu mojego tekstu), do pewnej przepaści, do skraju czegoś co odrzuca coraz bardziej świadomych młodych osób, czyli grzech księży. I jak w takim kontekście rozgraniczać.

Dam tylko taki przykład:
Ksiądz poznaje parafiankę, do której zaczyna pałać uczuciem i czymś więcej niż sympatią (może sobie to tłumaczyć, że jest jedynie człowiekiem, zapominając jednakże o tym, czym deklarował się wybierając drogę za Jezusem). Kobieta także zwraca uwagę na księdza, nie jako na kapłana, ale mężczyznę. Ksiądz nawiązuje cielesny kontakt z kobietą.

Obrzydliwe?
A ja zastanawiam się, czy to co robi ksiądz z tą kobietą jest takie obrzydliwe, wobec tego, co ten ksiądz robi później. A mianowicie: dotyka ciała Pana Jezusa. Dotyka Jezusa swoimi palcami, które kilka godzin wcześniej dotykały lubieżnie kobiecego ciała. Czy ten pot można zmazać? Czy ten zapach da się zakryć mydłem? Czy myśli tego kapłana o kolejnym akcie z tą kobietą, wobec tego co wypowiada podczas mszy, są czyste? A później ten ksiądz wydaje innym ludziom Jezusa... Czy to nie jest obrzydliwe? Czy naprawę ten ksiądz myśli, że Pan Bóg tego nie widzi, że nie wie o tym? Ważne, aby ludzie się nie dowiedzieli? A gdzie w tym jest Jezus?
To samo tyczy się księży molestujących dzieci - podobne, a nawet gorsze.

I oczywiście, mało kiedy mówi się o księżach, którzy robią dobrą robotę w trudnych warunkach, a kiedy jakiś ksiądz "upada" to jest afera i nagonka. Tak, jest nagonka, bo to ksiądz. Ksiądz, którym jedynym zadaniem jest zbliżać ludzi do Jezusa, ku Jezusowi, czy rozgrzeszać na mocy jaką została mu dana. Można to porównać, iż ktoś przeinacza Pismo Święte i głosi, że to nie Jan stał pod krzyżem, ale Judasz i to jemu Jezus powierza swoją Mamę. Ktoś by to objął umysłem?
Może dlatego tak własnie bulwersuje fakt, iż ksiądz, który (niby) został powołany do tej posługi, wypacza ją, daje swoją osobą, swoimi czynami kompletne inne świadectwo niż to zrobił Jezus Chrystus.
Ale czy grzech wobec księży jest taki sam, a jeżeli wobec wiernych?
Jak to rozeznać, iż ksiądz który łamie celibat z kobietą, albo z dzieckiem, na drugi dzień spowiada, odprawia mszę, wydaje Pana Jezusa swoimi palcami, wypowiada modlitwę swoimi wargami, jakby się nic nie stało. I ten sam ksiądz poucza, czy karci osobę która ma problem z popędem, ale sam... nawet nie stara się z tym walczyć, nie uważa tego za coś złego.

Oczywiście, są to skrajne przypadki, ale są, występują, mają miejsce.
I teraz pytanie: Jak się odnieść, do tego co napisałem o księżach i grzechach, wobec nieświadomości/świadomości, ważności/mniejszej ważności, zaistniałej sytuacji, wobec tego co napisałem o tym co zrobili Izraelici, czyli odlaniem złotego cielca?

Bo im więcej o tym myślę, i im dłużej piszę tej tekst, tym bardziej i mocniej przekonuję się, że grzech to grzech, nie ważne czy lekki, czy ciężki. I tutaj nie ma jakiekolwiek rozgraniczenia, czy podziału. Ale są grzechy, które oddalają nas od Boga, a są takie, które nas jedynie brudzą. Problem w tym, że im więcej brudu na nas, tym łatwiej nam wtopić się w ciemność szatana. A im łatwiej nam wychodzi to wtapianie, tym bliżej nam do całkowitego obleczenia się w czerń tego świata.

Wszystko zaczyna się od grzechu lekkiego, niby nic nie znaczącego przewinienia. Ale to przewinienie z czasem sprowadza na nas inne grzechy, niejednokrotnie lekkie, które na samym końcu kończą się grzechem ciężkim. I jakby na to nie patrzeć, zawsze tak jest i zawsze tak się dzieje.
Jest jednak rozwiązanie na to: modlitwa i walka z tymi grzechami, przede wszystkim lekkimi. Bo to własnie te lekkie, niby nic nie znaczące grzechy wpychają nas w grzech ciężki. A powód jest jeden i ten sam: grzech to grzech, a tym samym wchodzi w to, czy co gorsza sami go do siebie dopuszczamy, szatan. Grzechem lekkim otwieramy mu drzwi swojego umysłu i serca. A jemu nie trzeba dwa razy mówić. Bez modlitwy, szczerego przyznania się do grzechu, jaki by on nie był, żal i skierowanie ku Bogu pozwala oczyścić się, wypchnąć szatana ze swojego wnętrza. Bo powinniśmy i mamy być mocni Jezusem.

Wszystko sprowadza się do jednego: Jeśli kochasz Pana Boga, Jezusa, Ducha Świętego, to i wierzysz i pokładasz nadzieję, w Niego. A wtedy jakiekolwiek jego zasmucenie traktujesz jako upadek, bo czy Ten który cię kocha chciałby, abyś był/była brudna gdziekolwiek?

I zdaję sobie sprawę, że nie jestem wstanie całkowicie ogarnąć temat grzechu. Zdaję sobie z tego sprawę, ale spróbowałem. I mam świadomość tego, iż pewne kwestie mogą w jakiś sposób zaprzeczać ideologii kościoła katolickiego. I wiem też, że temat nie jest wyczerpany. Ale napisałem powyższy tekst, aby choćby spróbować zmierzyć się z tym tematem, bo myślę iż każda osoba wierząca powinna to zrobić, aby później nie dumać i zamęczać się myślami: zgrzeszyłem/zgrzeszyłem, czy nie?
I winą za taki stan rzeczy winię kościół katolicki. Nie dlatego, bo nic w tym temacie nie przekazuje wiernym i nie edukuje, nie przygotowuje np. osoby młode na okres dojrzewania itp., ale dlatego, że ludzie w wielu przypadkach pozostawi są sami sobie, z rozeznaniem wobec grzechu.

I chyba tu jest problem, że kościół powinien być słońcem (Jezus), wokół którego krąży miliony planet (wierni - kościół). Dlaczego więc nie wygląda to w tak jak opisałem to, ale każda planeta ma własną orbitę i porusza się wedle widzimisię, pod jednym warunkiem, aby blask słońce docierał do niej? Dlaczego są planety, które rozpraszają to skupisko wokół słońca?
Czy obecny kościół katolicki można nazwać jednym ciałem, gdzie głową jest Jezus?
Tak patrzę, obserwuję i moim zdaniem... chyba nie do końca.

Jeśli masz własne uwagi, albo tekst lub moje rozumowanie ma jakieś błędy - pisz w komentarzu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz