Każdy z nas ma swoją, własną, i nie budzącą wątpliwości relację z Bogiem (mowa o wierzących, o niewierzących też). Jedni podchodzą do Boga poważnie, z powagą, rozwagą, a nawet strachem. Drudzy podchodzą do Boga jak do marketu, czy straganu, roszczą, chcą, proszą i wybierają to (czy chcą to) czego im brakuje lub co trzeba załatwić lub im w danym momencie potrzeba. Jeszcze inne osoby mają relację dość luźne, wręcz kumpelskie, na zasadzie kiedy potrzebują to Jest, a kiedy jest mi dobrze i fajnie i mi się układa, to nie Jest mi potrzebny. A jeszcze inni, kompletnie nie zauważają Boga i ignorują. Są też tacy, którzy wiedzą że Bóg jest, ale negują jego istnienie (tak wiem, paradoks).
Ale zadaje pytanie (sam sobie po części): Czy katolik, osoba wierząca (a więc jakby tego nie uznać praktykująca), ma prawo, albo wręcz może traktować Boga, wiarę, ten świat, a nawet samego siebie, jak coś co mi się należy, coś co ma być bo JA tak chcę?
Jak ja podchodzę do Boga?
Jak do sklepu (z darami i łaskami i wybieram to co mi odpowiada i czego ja chcę)?
A może pochodzę jak do kolegi, ziomala, z którym fajnie mi się rozmawia, przebywa, ale kiedy Go nie potrzebuję, to chcę aby sobie poszedł?
Ile osób, wierzących zastanawia się lub zadaje sobie pytanie: A jaka jest moja relacja z Bogiem? Na jakiej stopie? W jakim sensie ona istnieje? Kto tak naprawdę chce tej relacji? Czy żyję tą relacją, czy jedynie przypominam sobie o niej, kiedy nastaje Niedziela, albo inne święto, czy uroczystość?
Tyle pytań, a żadnej odpowiedzi.
Gdzie, w jakim miejscu, umieszczam Boga w swoim życiu, i na jak długo, mając na uwadze fakt, że On patrzy na mnie cały czas, zna moje myśli, moje uczucia, wie ile mam włosów na głowie w każdym momencie mojego życia, i cały czas mnie kocha?
Czy w takim wypadku, można mówić o relacji (jak to widać po niektórych osobach wierzących), czy może raczej o zjednoczeniu z Bogiem? Ale jeśli zjednoczenie, to i życiu wg. słów Jego Syna Jezusa, a nie własnych wymysłach?
Tak się zastanawiam... Pan Bóg patrzy na mnie cały czas, dlaczego w takim razie ja, nie robię tego samego wobec Niego, Pana Boga?
I nie, nie oznacza to chodzeniu w chmurach, chodzeniu w marzeniach, czy innych wymysłach.
Ale czy wszystko co robię, robię na Jego (Boga) chwałę? Czy może bo ja i jedynie JA tego chcę?
Tylko od kiedy to JA wiem czego chcę (czyt. stawiam się na równi z Bogiem), kiedy to On wiedział o mnie wszystko, zanim jeszcze się narodziłem?
Tyle pytań, umiesz odpowiedzieć choćby na część z nich?
Marność nad marnościami, wszystko marność.
(powiada Kohelet)
Marność, bo nie ma niczego ponad Bogiem.
Kiedy ostatnio mu za to podziękowałeś/aś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz